Image and video hosting by TinyPic Image and video hosting by TinyPic

poniedziałek, 30 lipca 2012

Río Frío

W zeszły weekend byliśmy niedaleko Santa Marta, w departamencie Magdalena, nad Río Frío, czyli zimną rzeką. Było odlotowo! Świetnie się bawiliśmy. Wstawiam zdjęcia, jakby ktoś jeszcze nie widział na fejsie :)

Okupujemy kamienie, które wystają z wody

sobota, 28 lipca 2012

Na rynku

Byłam dziś na rynku w Barranquilli. To było niezwykłe doświadczenie.
Rynek jest jak pole minowe. Czy polecam? Wiecie... Sama bym tam się zgubiła i wcisnęliby mi wszystko, co się da :D Już nie wspomnę o zaczepkach typu "Hola, mona" (mona=blondynka) i gwizdaniu.
1/3 rynku wyglądała jak gorsza wersja Wenecji :D Ulice do kostek w wodzie, przejść na drugą stronę można po drewnianych klepkach. Pozostałe 2/3 rynku to ulice pełne gazet, resztek po owocach i warzywach albo rozdeptanych owocach, które nie wiadomo dlaczego się tam znalazły (czasem są to całe worki). Dlatego polecam na taki rynek iść w najgorszych ciuchach i gumakach, a nie w klapeczkach, jak ja :P
Spędziłyśmy tam z mamą Williego około półtorej godziny. Przemierzałyśmy setki straganów z warzywami i owocami, ciuchami, torbami, butami, ryżem i cukrem na wagę, zwierzętami... Byłam świadkiem obdzierania kury z piór >.< We wnęce, gdzie jakiś pan sprzedawał dynie, na workach z towarem siedział drapieżny ptak i strzegł dobytku. Panu od ryżu i cukru wyszło, że $1.400 i $1.400 to $3.200 ;> Mama Williego umie się targować. Cena $32.000 spadła do $28.000 :) Ale dziwnym było dla mnie to, że czasem się targowała, a czasem po prostu mówiła, że nie i wychodziło do innego sklepu (to tylko w przypadku ryżu i cukru - może mają niezmienne ceny?).

środa, 25 lipca 2012

Co to jest cola?

Co to jest cola, czyli półgodzinna gadka o niby oczywistej rzeczy, ale jak się okazało nawet w tej uniwersalnej, wydawałoby się, nazwie kryje się nieścisłość.

Jak Jesús zobaczył moją pomadkę o zapachu/smaku coli, powiedział, że wcale nie pachnie jak cola, tylko jak cynamon. Dla nas cola to jedynie skrót od CocaColi i wszystko co jest o smaku czy zapachu coli odnosi się do tego. Dla Kolumbijczyków, jest to koniecznie CocaCola. Cola/Kola bowiem to zupełnie inna rzecz...
Cola to esencja smakowa, którą można kupić i wymieszać z wodą i/lub mlekiem, którą nadaje się smak raspao, i w końcu która jest jednym ze smaków wspomnianej w innej notce gaseosy. Jak w knajpie z mamą Williego zamówiłyśmy gaseosę o smaku coli, to myślałam, że mama Williego po prostu na wszelkie gazowane napoje woła cola. A potem, gdy kupiliśmy raspao, i gdy go posmakowałam, to myślałam, że sprzedawca się pomylił :D (są tacy nierozgarnięci, że to była bardzo możliwa opcja :P)
I żeby było jasne - cola nie smakuje jak CocaCola. Nie umiem powiedzieć, jak smakuje :D Zobaczcie filmik, jak przygotowuje się napój z coli. Marka Lina jest tutejsza, z Barranquilli.

Pragnę jeszcze tylko dodać, że tak, jak na tym filmiku szykuje się tutaj (prawie) wszystkie soki w domu :) Jak obejrzałam ten filmik, to poczułam się zaskoczona, bo jakiś czas wcześniej postępowaliśmy podobnie z Jesusem szykując sok z morwy do obiadu :D

Mam problem z galerią na Picasie, chyba skończyła mi się tam pamięć ;/ Postaram się powrzucać zdjęcia do bieżących notek :) Oprócz tego wrzuciłam dwa filmiki z pochodu z Dnia Niepodległości (na dole strony).

poniedziałek, 23 lipca 2012

Costeñol

To będzie dość lingwistyczna notka :D Być może, że Ci, którzy nie uczą się hiszpańskiego nie znajdą tu dla siebie nic ciekawego. Dla mnie jednak zebrane tu słownictwo i ciekawostki to istny skarb! 
Costeñol - tak nazywają hiszpański z Wybrzeża Karaibskiego w Kolumbii (Costa Caribe Colombiana): coste- od "costa", czyli wybrzeże i "ñol" - od español, czyli hiszpański.
No więc jak idę np. "donde Arturo" (to świetna metoda, żeby powiedzieć "u Arturo", a nie jak nas wszyscy uczą "w domu u Arturo" - "en la casa de Arturo", bo inaczej niby się nie da powiedzieć ;)), to zawsze wypytuje mnie, jak tam mój costeñol xD
Oni tu językowo naprawdę żyją swoich życiem! W internecie nawet istnieje kilka nieoficjalnych i jeden oficjalny słownik tutejszego hiszpańskiego.
Nie będzie to jakaś uporządkowana notka, bo spostrzeżenia są różnorodne, także napiszę, co mi się przypomni. Przepraszam za powtórzenia :D

czwartek, 19 lipca 2012

Jedzenie

Chciałabym Wam dziś powiedzieć trochę o tutejszym jedzeniu, posiłkach. Generalnie to można by to streścić tak:
pierś z kurczaka, ryż, arepas, ryż, spaguetti, wołowina, ryż, soczewica, ryż, wołowina, ryż, sok z egzotycznego owocu, ryż, arepas, ryż, empanadas, ryż, gaseosa, ryż, platany, ryż, wołowina, ryż, empanadas, ryż, ser costeño, ryż, maniok, ryż, platany, ryż, ziemniaki, ryż, pure z ziemniaków, ryż, maniok, ryż, spaguetti, ryż, ser costeño, ryż, caribañola, ryż, gaseosa, ryż, soczewica, ryż kukurydza, ryż... :D
I to w sumie nie było by nawet aż tak bardzo przesadzone, ale wiadomo, że nie wszystko, co jadłam, pamiętam :) Ale generalnie to chyba jeszcze nie jadłam obiadu bez ryżu :)
Arepa de queso
Śniadanie to najczęściej arepas albo empanadas. Arepas to jakby słone placki z mąki kukurydzianej, a empanadas to coś jakby pierogi, ale też z masy kukurydzianej, też słone, z czymś w środku. Ah, jest też patacón, czyli taki placek ze smażonych platanów. Do takich rzeczy najczęściej jest starty ser costeño. Niektóre rzeczy można jeszcze posmarować masłem/margaryną (np. arepas). Do tego prawie zawsze kawa z mlekiem, na zimno lub na ciepło.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Kolejne spostrzeżenia

Tytuły moich postów niezbyt rewelacyjnie mi wychodzą, ale naprawdę ciężko mi jest znaleźć jakiś spójny tytuł dla tych niezwykłości, których tu doświadczam :)
Zauważyłam, że w Kolumbii wszędzie potrzebny jest numer dowodu osobistego,. Ah, lingwistycznie: w Hiszpanii na dowód mówią carnet de identidad, a tutaj cédula. Bez tego słowa ani rusz :P Czy to w banku, czy w medycznych sprawach, nawet jak byłam na lotnisku, to policja spisywała numery dowodów (ale tylko Kolumbijczyków, mnie zapytali o narodowość i powiedzieli: a, to spokojnie, nie trzeba :)). To chyba świadczy o tym, że dość zbiurokratyzowane jest wszystko.
Wspomniałam o banku. Otóż wczoraj byłam chyba 4 raz w banku (to były cztery różne banki, jak to możliwe, że jedna rodzina załatwia sprawy aż w czterech bankach?). Davivienda, Bancolombia, Banco de Bogotá... Nie pamiętam nazw innych, ale pełno tu ich. Wczoraj byłam w jednym z nich z Jorge, byliśmy zapłacić rachunki. Jorge zdziwił się, jak go zapytałam, dlaczego nie robią przelewów przez internet. Widocznie ten sposób nie doszedł jeszcze do Kolumbii. W banku oczywiście była kolejka. Jorge stanął w rządku, a ja sobie usiadłam. Obok mnie, po pewnym czasie, dosiadła się jakaś pani, raczej młoda. W sumie miałam o niej nie pisać, bo po prostu się malowała. W sumie w Polsce nikt w banku nie siada i się nie maluje. Puder, szminka, tusz do rzęs... No okej. Ale jak wyjęła pensetę i zaczęła regulować sobie brwi to stwierdziłam, że muszę o tym tu wspomnieć :D

sobota, 14 lipca 2012

Niezłe jaja

Kolumbia kilkakrotnie mnie dziś zaskoczyła. Nie wspominając nawet, że wstałam o godzinie 12 :D Zjedliśmy śniadanie, a zaraz potem obiad :D  O godzinie 14.30 wyszliśmy z Jesusem i Angie do Museo Romántico, w którym to podobno jest opisana historia Barranquilli, gdzie są suknie Królowej Karnawału itd. Ale przed tym, poszliśmy w pewne miejsce. Otóż tutaj można doładować telefon w różnych punktach, my poszliśmy do jakiegoś prywatnego domu :D Podajesz numer telefonu, płacisz i doładowują ci telefon.
Złapaliśmy bus. Kolejne szaleństwo - kierowcy pozwalają wchodzić do busów osobom, które sprzedają najróżniejsze rzeczy. Normalką jest rozdawanie produktu każdemu do ręki, żeby się przyjrzał, zdecydował. W tym czasie sprzedawca reklamuje doskonale produkt (choćby to był zwykły lizak, chociaż dziś trafił się sprzedawca nożyczek - doskonała promocja, przy zakupie nożyczek, pęczek igieł gratis :D), a potem zbiera z powrotem, albo dostaje monetę, czyli towar sprzedany.
Dojechaliśmy do muzeum i okazało się, że było zamknięte. Według rozkładu powinno być otwarte, ale niestety nikt nie wiedział, dlaczego nie odrywając palca od dzwonka, nikt nie raczył otworzyć :D Zrobiliśmy parę zdjęć. Zachciało mi się pić, więc podeszliśmy do pana z wózkiem pełnym słodyczy i napojów. Chciałam pić. Jesús kupił i dostałam mój czerwony soczek ze słomką w... plastikowej reklamówce :D OK. Jesús mi wytłumaczył, że chyba nie wolno chodzić ze szklanymi butelkami czy coś...
Muzeum było zamknięte, wiec poszliśmy do kina na Epokę Lodowcową 4. Nieźle się uśmiałam!! :D Polecam obejrzeć.
Później kupiliśmy sobie, po raz kolejny u ulicznego sklepikarza z wózkiem, raspao. To coś podobnego do granity, tylko że nie jest jak zmrożony napój, tylko raczej jak lód wodny. Pan od wózka miażdży kotki lodu i formuję w plastikowym kubeczku wieżę o wysokości podwójnej do wysokości kubeczka. Potem obficie polewa to wybranym przez nas sokiem. Do tego, wedle życzenia, polewamy mlekiem skondensowanym. Taki właśnie jadłam. Pyszności :)
Idę spać, jest bardzo późno. Mieliśmy dziś iść na fiestę, ale miejsce okazało się niebezpieczną dzielnicą, dlatego z Willim zostaliśmy, a Jesús i Angie poszli.
Dobranoc/Dzień dobry :)

piątek, 13 lipca 2012

W kolumbijskiej knajpie

Byłam z mamą Williego i z jego dziadkiem na mieście, w centrum. Czyli... nie byłam w Museo del Caribe według planów :D Norma! Poszliśmy najpierw do banku. Gdzieś czytałam, że w banku serwują kawę... Otóż tu nie, może to w Bogocie? Albo po prostu to był jakiś duży oddział. Zapytałam w każdym razie mamy Williego, jak to jest i ona też powiedziała, że nie, że nie spotkała się z czymś takim.
Stamtąd poszliśmy do hmm... Alcaldía, to chyba starostwo? A potem w końcu zobaczyłam słynny Pase de Simón Bolívar. Mam zdjęcia :D Paseo wydał mi się zupełnie inny od tego, co widziałam w moim przewodniku czy innych zdjęciach. Dużo więcej ludzi, otoczony wysokimi budynkami. Ale widać, że to centrum.
Aha, zapomniałam dodać, że dziadek Williego poszedł sobie w swoją stronę po załatwieniu tego z bankiem, do jakiegoś baru. A ja z mamą Williego w drugą stronę. Kupiliśmy też w końcu chip do telefonu z tutejszej sieci, Tigo. Ale bez środków na koncie haha :D Tutaj na ulicach siedzą ludzie w koszulkach z napisami informującymi, że u nich można kupić chip. W ogóle Kolumbijczycy, przynajmniej ci, których znam, traktują telefony bardzo... jakby to powiedzieć, no nie dbają o nie jakoś specjalnie :D Mają ich kilka na rodzinę, używają ich zamiennie, pożyczają sobie... Od tak sobie wkładają i wyjmują chipy, a przecież wtedy trzeba non stop zmieniać ustawienia o.O Inna sprawa to taka, że w porównaniu z Polską, tutaj bardzo często używa się telefonu domowego. To, co dla mnie jest mega dziwne to fakt, że z domowego nie można dzwonić na komórkowy :D :D W każdym bądź razie, kogokolwiek poprosisz o numer, poda Ci zarówno domowy jak i komórkowy.

czwartek, 12 lipca 2012

Rozśmieszyli mnie

W przeciągu ostatnich 24 godzin Kolumbijczycy trzy razy dali mi się pośmiać, ucieszyć tym, jacy są. W Polsce takich rzeczy chyba nie spotkacie :D Oczywiście tak opowiadane brzmi drętwo, ale przeżyć to było niezwykłe.
Tutaj w domu moi Kolumbijczycy mają rozkład, kto kiedy sprząta. Jesús powinien był sprzątnąć przedwczoraj, no ale sprzątał wczoraj. To, jak to robił wzbudziło moje wielkie zdumienie. Najpierw polewał podłogę wodą z małej miski, tak, jakby rzucał ziarno kurom. Odszedł. Wrócił z jakimś niebieskim proszkiem i zaczął go rzucać na tą podłogę pokropioną wodą. Postało to tak razem kilkanaście minut, on ogarniał jakieś inne rzeczy. Wrócił z mopem i przetarł to, co było na podłodze. Ot, sprzątanie :D
Wieczorem Jesús brał prysznic. Godzina 1.30, a on z telefonem z grającą muzyką w łazience. Prysznic w rytmie salsy, reggaetonu, vallenato... A jak śpiewał! :D Siedział tam chyba z godzinę, woda nie przestawała się lać. Strojniś z niego i elegancik ;)
Jesús ogólnie jest strasznie śmieszny :D To z nim najczęściej wychodzę, i z Angie, bo William pracuje, Jorge też prawie zawsze. Tak więc jak chodzimy po mieście, to np. przebiegamy przez ulicę i slyszę "corran, corran, corran" :D (ruchy, ruchy, ruchy) albo "ay, caramba". Śmiesznie jest z nim :D
No i akcja z dzisiaj. Pomagałam mamie Williego wysłać parę maili, a potem jadłam śniadanie. Mama Williego dostaje dziennie tysiące telefonów - ma dwie komórki z różnych sieci plus dodatkowo telefon domowy. Przy śniadaniu zadzwoniły obydwie komórki. Wy byście odebrali dwie na raz? :D Bo właśnie tak zrobiła mama Williego. Po krótkiej rozmowie tylko przez jeden, zadzwonił drugi. Pierwszy telefon trzymała na odległość od ucha, a przy drugim rozmawiała, a potem zmiana :D Ledwo powstrzymywałam się od śmiechu :D
A teraz leżę sobie z kotkiem, strasznie kochany jest kotek Miki, tuli się na wszystkie możliwe sposoby :) Czekam aż Jesús się obudzi i pójdziemy gdzieś. Zoo? Albo kino? Dają "Epokę Lodowcową 4". Tutaj bilety są tanie - 5 lub 6 tys. pesos (9-11zł).
Dobrego dnia :)

Piekarnia

Zawsze myślałam, że pieczywo w krajach Ameryki Łacińskiej to jakaś rewelacja, coś rzadko spotykanego... Otóż nie! Takiej piekarni, jaką dziś widziałam pozazdrościłby każdy w Polsce. Ile rodzajów chleba (nawet z rodzynkami), bułek na słodko czy z serem i szynką... Rogaliki, bezy, ciasteczka z cukierkami, z posypką czekoladową, pączki, ciasta... Oh, zjadłabym wszystko :D A jaki zapach!!
Jesús mi powiedział, że o 17 jest nowa, cieplutka dostawa ;) Zjadłam pan con arequipe (bułka z arequipe, które smakuje jak toffi), bułkę z serem (coś jak paluch z serem) i czeka na mnie bocadillo (ta nazwa normalnie po hiszpańsku znaczy po prostu bułkę czy kanapkę, a w Kolumbii odnosi się wyłącznie do bułki z nadzieniem z guayaby) i cruasán, czyli rogalik.
Życzcie mi smacznego :)

wtorek, 10 lipca 2012

Spostrzeżenia

Parę rzeczy rzuca mi się tu w oczy, o których chciałabym wspomnieć.
Kolumbijczycy piją mnóstwo napojów gazowanych - po hiszp. gaseosa. Bez tego słówka ani rusz :D Mają tu swój wyrób, marka Postobon widnieje wszędzie. Wczoraj piłam gaseosę z winogron, ale tych czarnych. Jak im powiedziałam, że u nas jest z białych, bardzo się zdziwili :D Butelka i napój w środku była fioletowa i wyglądała jak jakiś detergent albo środek do dezynfekcji :D Ale smakuje super.
Chodniki tutaj prawie nie służą pieszym ;> Ciężko się po nich chodzi, po pierwsze dlatego, że są często popękane, a po drugie są strasznie wysokie! Czasem sięgają ramienia, mierząc jak idzie się po ulicy. Tak więc przechodzić przez ulicę czasem wiąże się ze skokami z takich wysokości, chociaż oczywiście są też mini schodki prowadzące w dół :) Chodniki są takie wysokie, ponieważ w porze zimowej czyli wtedy, kiedy pada, na ulicach tworzą się potoki. Dzięki takiej architekturze, w wodzie pozostaje tylko szosa :)
Muzyka oczywiście jest wszędzie. Przechodząc obok domów, barów czy czegokolwiek innego, jest muzyka. Wszystko głośno nastawione :D Nie wspomnę już o szaleństwie sobotnich imprez - dyskoteki z salsą i innymi rytmami rozbrzmiewają na całą dzielnicę.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Nie ogarniam - istne szaleństwo

Nie ogarniam - słowa, które najlepiej pasują teraz do sytuacji! Przepraszam, że nie pisałam, ale nie było jak. Co za szaleństwo... Istne szaleństwo jest tutaj! Wszystko nowe i nieznane... Naprawdę, nie wiem, z której strony zabrać się za opisywanie tego wszystkiego... Bo nie ogarniam, uwierzcie :D
Może po kolei... :D
5 lipca miałam wylot. 4 lipca nastąpiła zmiana planów. Miałam zostać w Bogocie 5 dnia, u znajomego. Ale ten napisał mi, że ma trudną sytuację rodzinną, i że okej, jeden albo dwa dni owszem, ale niestety więcej nie. No to zrobiliśmy tak, żebym 5 lipca przyleciała, a 6 już wylatywała do Barranquilli, bo tutaj nocleg jest pewny i wszystko. A ten jeden dzień miałam przenocować tam, u Leonardo (znajomy z Bogoty). Powiedziałam, co się stało Williemu. Na to on, że w takim razie, żebym przenocowała gdzie indziej - w domu kuzynki jego mamy. [przerwa na mango] Tak się w końcu stało, że właśnie tam przenocowałam.
Jeszcze coś - "zrobiliśmy tak, żebym 5 lipca przyleciała, a 6 już wylatywała do Barranquilli". Co to znaczy? Z tym były niezłe jaja, bo ja mój bilet kupiłam przez stronę linii lotniczych LAN, wszystko po hiszpańsku itd. Okazało się, że żeby zrobić zmianę w rezerwacji, trzeba to załatwić telefonicznie, bo na stronie się nie dało, na ostatnim etapie prosili o kontakt telefoniczny. I niby  było napisane, żeby wpisać swój numer, a oni zadzwonią, ale jak się okazało numer kierunkowy był automatycznie ustawiony na Kolumbię, tak więc... No :D Tak to poprosiłam o pomoc Jesusa!! :D I on z Kolumbii dzwonił tam i zmienił mi rezerwację. Chociaż prawdę mówiąc do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy ta operacja się udała o.O A to dlatego, że jemu przez telefon powiedzieli, żeby zadzwonił następnego dnia po numer lotu (i rezerwacji, ale okazało się, że nie uległ zmianie). I ja się bałam, że tak naprawdę nic się nie udało załatwić, no bo praktycznie nie miałam informacji, które są niezbędne by wygenerować sobie kartę pokładową. Koniec końców wszystko wyszło jak miało wyjść :)

czwartek, 5 lipca 2012

Pozdrowienia z warszawskiego lotniska

Juhuu, dotarłam do Warszawy, oczywiście trochę pobłądziliśmy :D Przeszłam wszelkie kontrole jak na porządną obywatelkę przystało ;) Bramka zamigała na zielono, uff :) Nie stresuję się w ogóle, bo niby dlaczego... Spełnia się moje marzenie! :)
Siedzę sobie teraz przy moim gejcie :D I czekam na mój opóźniony lot. Miał być o 9.40, ale będzie o 10.20, tak przynajmniej szacują.
Jaram się jak głupia :P Widziałam stewardessy, groźnych panów od kontroli osobistej. I do wszystkich się uśmiecham :) Taki miły pan od kontroli powiedział, że niestety musi zrobić mi bałagan w bagażu podręcznym ;> a jak już sprawdził co trzeba, kosmetyki, których szukał znalazł, powiedział z uśmiechem "Dziękuję" i byłam wolna :)
Już się nie mogę doczekać wejścia na pokład!!! :) Lotnisko mniej więcej ogarniam już, mam nadzieję, że te we Frankfurcie i Bogocie będzie chociaż odrobinę podobne :)
Na zdjęciu to jeszcze nie mój samolot, ale taki mniej więcej miły widoczek mam teraz z okna :) JEST CUDNIE :)
Jak dolecę do Bogoty, to postaram się napisać notkę o szaleństwie, które wczoraj wynikło :D

Lotniskowe buziaki :*

poniedziałek, 2 lipca 2012

Colombia es Pasión

Jestem już totalnie zakręcona na ten wyjazd! Słucham już tylko kolumbijskich piosenek, tańczę, uśmiecham się na wszystkie strony... ahh, istny odlot!!
Dziś były zakupy. Dokupiliśmy parę ostatnich drobiazgów i w końcu oficjalnie zamknęłam bagaż nadawany. Poszłyśmy z mamą, uwaga, do sklepu spożywczego zważyć obydwa bagaże. Na szczęście mieszczę się w wyznaczonej wadze! 18,2kg na 23. Może i by się coś dołożyło, ale nie ma już miejsca :)
Oprócz tego zrobiłam też kopie dokumentów, które biorę ze sobą. Czarno-białe i kolorowe... Po kilka sztuk każdego. I z tym będę chodzić po mieście :) Brakuje mi tylko plastikowej torebki na płyny do bagażu podręcznego...
Co wchodzę na fejsa, to zagadują mnie znajomi Kolumbijczycy. Wszyscy chcą się umówić, dają mi swoje numery telefonów i pytają jak tam przygotowania, czy już jestem spakowana... Ależ to kochane!! :) :) Będę więc miała napięty grafik! :D