Image and video hosting by TinyPic Image and video hosting by TinyPic

sobota, 28 lipca 2012

Na rynku

Byłam dziś na rynku w Barranquilli. To było niezwykłe doświadczenie.
Rynek jest jak pole minowe. Czy polecam? Wiecie... Sama bym tam się zgubiła i wcisnęliby mi wszystko, co się da :D Już nie wspomnę o zaczepkach typu "Hola, mona" (mona=blondynka) i gwizdaniu.
1/3 rynku wyglądała jak gorsza wersja Wenecji :D Ulice do kostek w wodzie, przejść na drugą stronę można po drewnianych klepkach. Pozostałe 2/3 rynku to ulice pełne gazet, resztek po owocach i warzywach albo rozdeptanych owocach, które nie wiadomo dlaczego się tam znalazły (czasem są to całe worki). Dlatego polecam na taki rynek iść w najgorszych ciuchach i gumakach, a nie w klapeczkach, jak ja :P
Spędziłyśmy tam z mamą Williego około półtorej godziny. Przemierzałyśmy setki straganów z warzywami i owocami, ciuchami, torbami, butami, ryżem i cukrem na wagę, zwierzętami... Byłam świadkiem obdzierania kury z piór >.< We wnęce, gdzie jakiś pan sprzedawał dynie, na workach z towarem siedział drapieżny ptak i strzegł dobytku. Panu od ryżu i cukru wyszło, że $1.400 i $1.400 to $3.200 ;> Mama Williego umie się targować. Cena $32.000 spadła do $28.000 :) Ale dziwnym było dla mnie to, że czasem się targowała, a czasem po prostu mówiła, że nie i wychodziło do innego sklepu (to tylko w przypadku ryżu i cukru - może mają niezmienne ceny?).

Widziałam długą ulicę, wzdłuż której rozłożone były tony arbuzów  - ułożone były w ogromne piramidy. Pan od stanowiska z warzywami, gdzie kupiłyśmy najwięcej po którymś już zamówieniu sam zaczął się śmiać, że tyle tego :D Zagadywał do mnie, czy mówię po hiszpańsku, skąd jestem, żebym się nacieszyła piękną Kolumbią :) Zaciekawiło mnie, w jaki oni sposób szacują ceny. Nie wszędzie oczywiście, ale właśnie tam, gdzie te warzywa, pan miał, owszem, wagę. Jeden pan je zważył, ale potem przyszedł drugi pan i cenę wyznaczył poprzez zważenie produktów już w woreczkach... w ręce :D
Zakupy zrobiłyśmy na raty. Po pierwszej turze doszłyśmy do taksówki, która nas przywiozła z około siedmioma reklamówkami różnej wielkości i ciężkości (dynia, melon, marakuja, pomidor z drzewa - na sok, to jakby owoc; zapote, papaja, ryż, cukier, cytryny (które tutaj są zielone mniejsze nawet niż nasze limonki) i inne owoce, których nazw nie pamiętam :) Druga tura to maniok, papryka, ziemniaki, cebula, platany, piñitaa, czyli mini ananas (bardziej słodki od dużego), arbuz, marchewka... a na sam koniec, jak już doszliśmy do taksówki, z okna samochodu kupiliśmy kokosy, otwarte, ze słomką, od razu do popicia :D Ale to nie były takie kokosy brązowe, z włoskami... Te były zielone :) Popatrzcie na zdjęcie.
Kupiłam też sobie kapelusz - sombrero vueltiao :D I mochila, czyli torbę szytą tutaj, z elementami folklorystycznymi czy innymi kolumbijskimi patriotycznymi znakami :) Ja kupiłam mój wymarzony model, chociaż nie sądzę, żebym na tej jednej poprzestała xD
Nie brałam aparatu, ze względu na warunki, a z perspektywy czasu widzę, że i ze względu na tempo, które tam miałyśmy :D To był wyścig!
Na koniec tylko dodam, że przed wejściem do taksówki poślizgnęłam się na rozjechanym arbuzie :D Ale na szczęście się nie wywaliłam :D

2 komentarze:

  1. Czemu 1/3 targu byla zalana, padalo tego dnia, czy to normalne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie padało. W sumie to też bym chciała wiedzieć dlaczego :) Podejrzewam, że to jakieś odpadki.

      Usuń